Stanisławski Władysław

Urodził się w dniu 23.06.1900 r. w Białobrzegu koło Pyzdr jako syn Jana Nepomucena i Apolonii z domu Przepióra.

W dniu 2.05.1917 r. wstąpił do organizacji wojskowej pod dowództwo nauczyciela Żarneckiego. Wchodziła w skład Polskiej Organizacji Wojskowej, Obwód 1a Okręgu IV Łódź.

Komendantem placówki był Ignacy Nietopiel (1898-1977) z Wrąbczynka o pseudonimie Sęp, jego zastępcą nauczyciel Grześkowiak. Do tej komórki POW należeli również: Popielarski, Chlebowski, Stefan Włodarczyk, Józef Włodarczyk.

Z dniem powstania Polski brał udział w rozbrajaniu Niemców w okolicy. Również uczestniczył w akcji we Witkowie i Gnieźnie.

Zawarł związek małżeński z Józefą Skrzypczak z Orzechowa (1904-1982).

Zmarł w dniu 4.10.1974 r. i został pochowany na cmentarzu w Miłosławiu.


Życiorys

Urodziłem się dnia 23 czerwca 1900 r. we wsi Białobrzeg, poczta Wrąbczynkowskie Holendry powiat Września jako syn Jana i Apolonii Stanisławskich z domu Przepióra. Na przełomie 1916 i 1917 r. założona została prywatna szkoła nauczania po polsku we Wrąbczynku przez nauczyciela Molskiego z Zagórowa. Zapisałem się do niej i chodziłem ponad 3 miesiące ucząc się pisać i czytać po polsku oraz różnych pieśni o Polsce. Poza nauką i po jej ukończeniu pracowałem na małym gospodarstwie ojca.

2 maja 1917 r. wstąpiłem do tajnej organizacji wojskowej, którą zorganizował na terenie naszej wsi nauczyciel Żarnecki, a podlegała ona pod Obwód Ia Okręgu VI w Łodzi. Komendantem placówki był Nietopiel pseudonim Sęp a jego zastępcą był Grześkowiak, też nauczyciel. Razem ze mną należeli koledzy Popielarski, Chlebowski, Włodarczak Stefan i Józef, Łyszkiewicz Konstanty, Ignac i Michał oraz inni.

Od 11 listopada 1918 r. brałem udział w rozbrajaniu Niemców w Pyzdrach, Zagórowie i Słupcy [trwała wtedy okupacja niemiecka ziem Królestwa Polskiego przez Armię Niemiecką] oraz w Witkowie i Gnieźnie [była to pomoc Wojska Polskiego pod komendą Stanisława Kozickiego z obozu w Strzałkowie udzielona powstańcom wielkopolskim.

Tak opisuje to zdarzenie Marian Jarecki w książce „Aby pamięć nie zginęła”: „W pierwszych dniach grudnia 1918 roku na rozkaz wodza naczelnego Józefa Piłsudskiego 2000 żołnierzy razem z ochotnikami oddelegowanych zostało do obozu w Jabłonnie, którzy zasilili formujący się tam 31. Pułk Piechoty. W okresie świąt Bożego Narodzenia w 1918 roku pułk wystawił swój III Batalion, który wysłano na pomoc powstańcom poznańskim. Batalion przeszedł przez Słupcę w okolice Witkowa i Gniezna oraz Anastazewa, gdzie Niemcy zaciekle się bronili i zostali zlikwidowani”].

Potem jako ochotnik wstąpiłem do tworzących się jednostek Wojska Polskiego w Koninie, a była to 3. Kompania 19. Pułku Piechoty [trudno o potwierdzenie tego faktu, był to prawdopodobnie 29. Pułk Piechoty] a następnie w Poznaniu szkoła sanitarna na Jeżycach. W dniu 22 kwietnia ukończyłem służbę wojskową w Poznaniu i powróciłem na gospodarstwo ojca.

W 1923 r. ożeniłem się w Miłosławiu i rozpocząłem pracę w tartaku, gdzie pracowałem do wojny 1939 r. Ponieważ w książeczce wojskowej miałem notatkę o zgłoszeniu się 6 dnia od rozpoczęcia działań wojennych do szpitala najbliższego jako sanitariusz, więc udałem się do Wrześni i tam z wojskiem udaliśmy się w stronę Konina. Po drodze mnie umundurowano i przydzielono do kolumny taborów przy D.O.K. VII Poznań. Dowódcą był porucznik Stróżyk, sierżant Żniński z Poznania i sekretarz Stefan Strojny też z Poznania. Tak przeszedłem szlak bojowy przez Konin, Kutno, Sochaczew, Puszczę Kampinowską aż dotarłem w kilka osób do Modlina. W Modlinie byłem sanitariuszem w szpitalu lekko rannych, dowodził nim major Grochowski a sekretarzem był Strojny. 29 września Modlin skapitulował, a mnie wraz z innymi zabrano do niewoli na Prusy Wschodnie do wsi Sonnwalde w okolice miasteczka Melsak powiat Braunsberg. Otrzymałem numer jeniecki 27560 Stalag I B nr 224.

Z powodu słabego zdrowia w 1942 r. zostałem zwolniony i wróciłem do domu. Pracowałem nadal w tartaku dla Polski Ludowej. Założyliśmy też zaraz komórkę P.P.R. Należałem do PPR do zjednoczenia i do PZPR, gdzie należę do dziś. Od 1953 r. pobierałem rentę inwalidzką a obecnie starczą [emeryturę] w wysokości 1026 zł.

Władysław Staniszewski
Miłosław, dnia 24.07.1972 r.

Początek

Przyszedłem na świat 23.06.1900 r. we wsi Białobrzeg poczta Wrąbczynkowskie Holendry powiat Września (dawniej Słupca) jako pierworodny syn małorolnego chłopa. Jana Nepomucena Stanisławskiego i Apolonii z domu Przepióra. Z okresu dzieciństwa pamiętam nędzę, gdyż coraz liczniejszą rodzinę nie mogła wyżywić licha nadwarciańska ziemia, zalewana co roku przez powódź.

Pisać i czytać nauczyłem się u pewnego polskiego nauczyciela w Zagórowie przez okres sześciu tygodni. Resztę wiadomości z zakresu czytania i pisania uzupełniłem sam w domu, pisząc na czymkolwiek i czytając cokolwiek, byle było polskie i po polsku. Podrastając zacząłem pojmować co jest bezpośrednią przyczyną naszej nędzy, widziałem bowiem Niemców, którzy odbierali nam ostatnie worki zboża i kazali odwozić ostatnią krowinę na rzeź. W młodym moim sercu zaczęła rodzić się nienawiść do okupanta, podniecały pieśni rewolucyjne śpiewane wieczorami przez zebranych u ojca sąsiadów i krewnych. Toteż na pierwszą wiadomość o organizowaniu się w naszej okolicy tajnej organizacji P.O.W. [Polskiej Organizacji Wojskowej], wstąpiłem do niej w tajemnicy przed rodzicami w 17 roku życia.

Białobrzeg

Białobrzeg, moja rodzinna wioska do dziś z wieloma jeszcze słomianymi dachami i żurawiowymi studniami. Choć życie tu dziś bez porównania inaczej się toczy niż za moich lat dziecinnych.

Urodziłem się bowiem w 1900 r. jako pierwsze dziecko chłopa gospodarującego na kilku hektarach lichej nadwarciańskiej ziemi, która zalewana często przez wody Warty dawała bardzo liche plony. Dlatego też nędza znalazła sobie w tej mojej nadwarciańskiej wiosce bardzo dogodne schronienie w każdej chacie, nie omijając i mojego domu ze słomianą strzechą.

W miarę jak wzrastałem przybywało w chacie braci, tak że coraz trudniej mogła wyżywić liczną rodzinę licha nadwarciańska ziemia. Nasze wyżywienie stanowił chleb z mąki po kryjomu w żarnach mielonej, suchy oczywiście i ziemniaki, często niekraszone. Pamiętam częste łzy matki, a nie rzadko i ojca, gdy carski żołdak zabierał nieraz ostatni kawałek słoniny czy bochenek chleb, którego w porę nie zdołano ukryć.

Płakali rodzice, płakaliśmy i my dzieci, gdy odprowadzić trzeba było ostatnią krowinę na punkt skupu i to aż do Konina, trzydzieści przeszło kilometrów od nas oddalonego.

Odprowadzałem przeważnie ja, bo byłem najstarszy a wracałem z innymi dopiero po kilku dniach. Tak było do roku 1914 w naszej wiosce. W roku 1914 słowo „wojna” jak grom pamiętam przeszło przez wioskę.

Zabierano mężczyzn do wojska, więc lament i płacz słychać było po domach. Nie rozumiałem co znaczy słowo wojna, gdyż nie umiałem ani czytać, ani pisać, choć przechodziło mi już 14 lat, gdyż u nas szkół w ogóle nie było. Widząc płacz i lament kobiet, starców i dzieci zrozumiałem, że wojna to coś strasznego i znienawidziłem tych co wojnę wymyślili. 1914 rok był dla naszej wioski fatalny, ponieważ raz byli tu, czyli przychodzili plądrować i zabierać co się dało, wojsko kozackie a raz niemieckie. Dopiero pod koniec 1914 r. zarząd przejęli Prusacy.

Los nasz przez to wcale się nie zmienił, jeszcze się pogorszył, gdyż zabierali co się dało z i tak biedniutkich chat. Przychodzili żołnierze w niemieckich mundurach, ale mówiący często po polsku.

Wielu z nich rozumiało nędzę naszą i nie zabierało wszystkiego, ale wielu było bardzo brutalnych i bezwzględnych. Zamieszkujący naszą wioskę Niemcy stali się donosicielami do władz, byli też groźni, gdyż każdy z nich posiadał broń w chacie. Mimo tego w naszej chacie często zbierali się u ojca krewni i sąsiedzi. Nieraz między nimi zjawił się ktoś obcy i opowiadali sobie właśnie o tej wojnie, której jeszcze nie rozumiałem.

Mówili, a ja słuchałem z zapartym tchem, aby wiedzieć jak najwięcej i aby najwięcej zapamiętać.

Słowa pieśni śpiewanych w naszym domu najwięcej mi się podobały, a jedna szczególnie przypadła mi do serca, choć treści jej nie rozumiałem. Do dziś choć trochę ją pamiętam, a było to tak:

Krew naszą długo leją katy,
Wciąż płyną ludu gorzkie łzy.
Nadejdzie jednak dzień zapłaty,
Sędziami wówczas będziem my!


[pieśń Czerwony sztandar to pieśń szwajcarskich anarchistów powstała w 1877 roku, od roku 1882 stała się rewolucyjnym hymnem bojowym polskiego proletariatu. Tekst polski w 1881 napisał lwowski poeta, publicysta i działacz socjalistyczny Bolesław Czerwieński. Muzykę adaptował działacz socjalistyczny Jan Kozakiewicz].

Coraz więcej zacząłem rozumieć, gdy w 1916 r. po wielu trudach zezwolono na nauczanie po polsku.

POW

Placówka tej organizacji, do której należałem mieściła się w Ciążeniu. Komendantem tej placówki został Nietopiel (pseudonim „Sęp”) a ja dostałem pseudonim „Kiliński”. Członkiem tej organizacji byłem od 2.10.1917 r. Wstępując do organizacji myślałem, że już pójdę walczyć, że wkrótce już będzie wolna Polska, a tymczasem uczono nas na razie obchodzić się z bronią, którą zresztą musieliśmy zdobywać obezwładniając w okolicy patrole niemieckie.

Żywność przynosiliśmy od rodzin polskich, które były nam przychylne. Uczono nas strzelać, mówiono o sytuacji w świecie i w Polsce, którą wkrótce wyzwolimy. Mówiono nam pięknie, przez co tęsknota za wolną ojczyzną była coraz większa, a w marzeniach widziałem wciąż Wolną Ojczyznę, pełną chleba i wszystkiego, czego nam było brak. To jednak były tylko marzenia, a rzeczywistość była inna. Głód i chłód potajemne życie, czekanie, które się przedłużało to był każdy dzień tej organizacji. Aż wreszcie 11 listopada 1918 r. nasza organizacja ujawniła się. Z bronią w ręku bez mundurów poszliśmy rozbrajać niemieckie oddziały w Pyzdrach, Zagórowie, Słupcy i Strzałkowie. W Strzałkowie zatrzymaliśmy się tymczasowo i stacjonowaliśmy w barakach po rosyjskich jeńcach. Tu ze Strzałkowa poszliśmy na pomoc do Gniezna i okolic. Gdy zaczęły się werbunki do organizujących się oddziałów Wojska Polskiego, zgłosiłem się jako ochotnik i ze Strzałkowa zostałem przydzielony do Poznania, do 7. Batalionu Sanitarnego, gdzie służyłem do 1922 r.

[7. Batalion Sanitarny został sformowany 5.08.1922 r. w garnizonie Poznań (Okręg Korpusu Nr VII), w koszarach przy ulicy Bukowskiej, na bazie zlikwidowanej Kadry Kompanii Zapasowej Sanitarnej Nr VII.]

Okres do Powstania Wielkopolskiego

Urodziłem się jako syn chłopa we wsi Białobrzeg w powiecie Września (dawniej Słupca). Pisać i czytać nauczyłem się po kryjomu przez okres 6 tygodni u pewnego nauczyciela w Zagórowie. Resztę uzupełniałem sam w domu pisząc na czymkolwiek i czytając co popadło, byle było polskie i po polsku.

Z najmłodszych lat pamiętam nędzę, gdyż licha nadwarciańska źle uprawiana ziemia, którą często zalewały wody rzeki, nie mogła wyżywić licznej rodziny, tym bardziej że z tych lichych plonów większość zabierał zaborca, do 1914 r. carski a do 1918 r. pruski. Zostawało tylko to, co zdołało się ukryć. Bywało, że trzeba było odprowadzić do punktu odbiorczego do Konina (okołu 35 km) względnie do Pyzdr ostatnią krowinę.
Pamiętam kozackie wojsko w mojej wsi i też pruskie, które plądrowały za wszystkim.

Pamiętam łzy matki a często i łzy ojca, gdy zabierano nieraz to ostatnie cielę, czy ostatni kawałek słoniny. Z upływem lat rosła we mnie nienawiść do tych żołdaków, coraz większa, gdyż zacząłem pojmować treść rozmów prowadzonych przez zebranych u mego ojca sąsiadów. Zacząłem też zapamiętywać niektóre słowa pieśni, które cicho nucono. Nie rozumiałem jednak wciąż ich znaczenia, tej tajemniczości i bezradności dorosłych. Toteż na pierwszą cichą wiadomość o organizowaniu w Ciążeniu organizacji, która miała walczyć ze znienawidzonym wrogiem, wraz z 12 kolegami udaliśmy się tam bez wiedzy rodziców i zapisaliśmy się do niej.

Było to na początku 1917 r. Myślałem, że dostanę już broń i że pójdę walczyć, że wypędzę tych przeklętych prusaków [trwała bowiem okupacja tej części Rosji, Królestwa Polskiego zwanego też Kongresówką przez Niemcy]. A tymczasem, 2.05.1917 r. złożyliśmy uroczystą przysięgę, że do ostatniej kropli krwi będziemy walczyć o wolność Polski na chwalę Białego Orła [orły zaborców były czarne] i że o istnieniu organizacji nikomu nie powiemy.

Uczono nas władać bronią, którą zdobywaliśmy sami, rozbrajając niemieckie posterunki w okolicy. Uczono nas pieśni rewolucyjnych jak „Krew naszą długo leją katy”, „Gdy naród do boju” i inne. Mówiono o Polsce pięknej, pełnej chleba i wszystkiego, czego nam było trzeba. Nieomal co dzień, wieczorem, uciekałem na zbiorki i wracałem gdzieś po północy. Nasza organizacja nazywała się P.O.W. [Polska Organizacja Wojskowa]. Komendantem placówki ciążyńskiej był Nietopiel z Ciążenia, rzeźnik z zawodu [Ignacy Nietopiel (1898-1977)], był też nauczyciel Grześkowiak i inni. Komendantami wyższymi byli jakiś malarz Skabowski [Mieczysław Skabowski pseudonim „Zadora”] i ziemianin Lewandowski, ale czy to były ich prawdziwe nazwiska to nie wiem, gdyż wszyscy mieli nadane pseudonimy. Ja nazywałem się w owym czasie Kiliński. Gdzieś w połowie sierpnia 1917 r. zwołano w Słupcy wielki wiec, na który poszła też nasza organizacja, gdyż zawiadomił nas o tym Lewandowski. Przemawiał na tym wiecu por. Skabowski, ten malarz, mówił pięknie o patriotyzmie, o Drzymale, że tak jak on nie oddamy swej ziemi. Ludzie aż płakali, a wokół nas stali z karabinami maszynowymi pruscy żołnierze [rok 1917 charakteryzował się organizacją wielu wieców w Słupcy i okolicy].

Nie doszło jednak do żadnego awanturnictwa. Żołnierze pruscy nie strzelali, a my też spokojnie rozeszliśmy się, chociaż każdy był wzburzony widząc biało-czerwone flagi i białe orły wyszyte na czerwonym materiale i niesione przez dziewczęta ubrane na ludowo. Pytaliśmy się po drodze komendanta, na co czekamy, my chcemy walczyć. Odpowiedziano nam, że przyjdzie na to czas to pójdziemy. I czekaliśmy ucząc się wciąż władać bronią i często wypadając po nią. Aż nadszedł dzień 11.11.1918 r. gdy dano rozkaz że idziemy. Najpierw w Ciążeniu poszliśmy do niemieckich gospodarzy i odebraliśmy im broń i wozy. Z bronią wozami pojechaliśmy do Pyzdr.

Tu rozbroiliśmy żołnierzy pruskich i pozwoliliśmy im iść gdzie chcą, a potem pojechaliśmy do Zagórowa. Odebraliśmy bez walki broń kilku marynarzom i zajęliśmy magistrat.

Władzę objęli Polacy, a my wycofaliśmy się do Ciążenia. Następne dni kolejno rozbrajaliśmy Niemców w okolicy zdobywając broń i żywność. Rozbrajaliśmy Niemców w Słupcy i w Strzałkowie, a po zwolnieniu jeńców zatrzymaliśmy się w barakach jenieckich.

Stąd też w dniu 29.12.1918 r. poszliśmy na pomoc do Witkowa wraz z powstańcami strzałkowskimi i P.O.W.

Miłosław

Po powrocie z wojska ożeniłem się w 1923 r. w Miłosławiu i tu od 1925 r. osiedliłem się na stałe. Żona była sierotą, więc po ślubie została ze mną z domu krewnego wygnana. Zmuszeni więc byliśmy zamieszkać u gospodarza w Książnie. Stąd codziennie chodziliśmy oboje z żoną do tartaku w Miłosławiu do pracy. Marzenia o dobrobycie w wolnej Polsce z powstańczych lat pierzchły jak sen, ale żyć trzeba było. Z trudem otrzymałem jedną lichą izdebkę w Miłosławiu, ale radość z tego faktu była olbrzymia, gdyż mieliśmy krótszą drogę do pracy.

Tak żyłem do 1939 r. z żoną i trojgiem dzieci, często chorując, gdyż zdrowie było nadwątlone przeżyciami, głodem i chłodem w powstańczej organizacji. Życie dawało często o sobie znać, bieda często zaglądała do naszej jedynej izdebki.

II wojna światowa

Pierwszego września, kiedy to pierwsze bomby z hitlerowskich samolotów spadły na nasze miasteczko Miłosław, poszedłem znów jako ochotnik do Konina, aby walczyć za Polskę, ponieważ jako powstaniec i ochotnik z tamtych lat nie potrafiłem siedzieć bezczynnie. W Koninie przydzielona mnie do taborów jako sanitariusza. Dowodzili nami porucznicy Stróżyk, Strojny oraz Żniński.

Z nimi przeszedłem cały szlak bojowy od Konina aż do lasów palmirskich.

Nasze szeregi po drodze przerzedzały się, wielu padło po drodze, a rannych wieźliśmy na wozach konnych. W lasach palmirskich samoloty niemieckie zrobiły jeszcze większe spustoszenie toteż nasz oddział rozwiązano. Jednak nie wróciłem już do domu. Wraz z kilkoma żołnierzami i rannymi na konnym wozie udaliśmy się do Modlina, który był jeszcze wolny. W Modlinie byłem dziesięć strasznych ciężkich dni aż do poddania. [trudno odczytać ] Ob…700 lekko rannych jako sanitariusz w…….. jakiś starszy wiekiem major Grochowski i sierżant Przybyła prawdopodobnie z Wrześni.

Tych kilka dni w Modlinie przeżyliśmy wraz z innymi jak w koszmarnym śnie. Jęk rannych, brak wody, żywności i leków. Te straszne chwile będę miał przed oczyma do samej śmierci, lecz nie zapomnę też nigdy tego najtrudniejszego dnia dla nas, dnia poddania się. Widziałem wielu, którzy nie mogąc przeżyć klęski odbierali sobie życie. Pamiętam łzy płynące po niemal wszystkich wymęczonych twarzach, gdy składaliśmy broń.

A jeszcze większa rozpacz nas ogarnęła, gdy już jako niewolników załadowano nas na samochody i wywożono w niewiadome.

Ja wraz z kilkoma zostałem wywieziony na Prusy Wschodnie, do miasteczka Sonnwalde Melsak powiat Braunsberg [Pieniężno (dawniej Melzak, niem. Mehlsack – miasto na Warmii, Braniewo (niem. Braunsberg). Sonnwalde to gmina w powiecie Braunsberg, od 1945 to Radziejewo].

Otrzymałem numer jeniecki 27560, Stalag IB Bta 224.

Oberleutnantem [porucznikiem] w tym obozie był niejaki Bust. Przebywałem w niewoli do 1942 r. a stamtąd po pobycie w szpitalu z powodu słabego zdrowia, zostałem zwolniony do domu. Po powrocie do domu musiałem zacząć pracę pomimo słabego stanu zdrowia, powtórnie w tartaku, w którym pracowałem do 1939 r. Tam pracowała też moja żona, córka i czternastoletni syn. Pracując tu doczekałem się w 1945 r. wyzwolenia. Ani dnia nie przerwałem pracy. Po wyzwoleniu najpierw pilnowaliśmy tartaku a wkrótce rozpoczęliśmy na nowo pracę. Utworzyliśmy zaraz organizację P.P.R. do której wstąpiłem, a po zjednoczeniu należałem do P.Z.P.R. w której jestem do dziś.

Po likwidacji tartaku w Miłosławiu w 1948 r. przeniesiono mnie do pracy w Zakładach Przemysłu Sklejek w Orzechowie. Pracowałem tam do 1954 r., gdy z powodu choroby przeszedłem na rentę.

Pobierałem rentę inwalidzką ze starego portfela a dziś pobieram rentę starczą [emeryturę] w wysokości 760 zł miesięcznie. Przez Komisję Nadzorczą Z.U.S. w Warszawie orzeczeniem z dnia 28.10.1967 r. nr R.N.-555R/67 zostałem uznany za powstańca wielkopolskiego, czego to nie uznała miejscowa komórka ZBoWiD-u.

Cieszę się, że doczekałem lepszych czasów, o jakich marzyłem za młodu. Przynajmniej nie żałuję już głodu, chłodu, walki i ofiary.

Chciałbym, aby został uznany mój szczery z serca płynący patriotyzm i moja miłość do Ojczyzny. Przecież ja o wolną Polskę walczyłem, a myślę, że przynależność do takiej czy innej organizacji nie ma znaczenia wobec jednej sprawy, jaką jest „Wolność”.

Władysław Stanisławski
Miłosław 5.12.1968 r.

Życzenie Władysława Stanisławskiego zostało spełnione. W dniu 7 maja 2018 r. jego grób został oznaczony tabliczką „Powstaniec Wielkopolski”.

Nagrobek Władysława Stanisławskiego na cmentarzu w Miłosławiu.
Nagrobek Władysława Stanisławskiego na cmentarzu w Miłosławiu.
Władysław Stanisławski - cmentarz parafialny w Miłosławiu (zdjęcie udostępnił Remigiusz Maćkowiak)
Władysław Stanisławski – cmentarz parafialny w Miłosławiu (zdjęcie udostępnił Remigiusz Maćkowiak)