Dzieciuchowicz Stefan

Stefan Dzieciuchowicz (1892-1968)

Urodził się w dniu 23.07.1892 r. we Wrześni jako syn Leona i Antoniny z domu Satory (o pochodzeniu węgierskim, oryginalny akt wymienia nazwisko Sartori).

Po ukończeniu szkoły podstawowej kontynuował naukę w szkole średniej. Rozpoczął pracę jako pracownik w kancelarii adwokackiej i sądowej.

Odbył w latach 1910-1913 służbę wojskową w Armii Niemieckiej, w Kürassier-Regiment Königin (Pommersches) nr 2 w Pasewalk (miasto w Niemczech w kraju związkowym Meklemburgia-Pomorze Przednie). Brał udział w I wojnie światowej, z której powrócił w stopniu plutonowego.

11.11.1918 r. został wybrany do Rady Robotniczej we Wrześni i z tym dniem, razem z Władysławem Wiewiórowskim, przystąpił do organizowania Kompanii Wrzesińskiej oraz do organizowania Straży Ludowej w Strzałkowie, Borzykowie, Miłosławiu i Kaczanowie.

W dniu 28.12.1918 r. wziął udział w oswobodzeniu koszar we Wrześni, a następnie w oswobodzeniu Witkowa i Zdziechowej w powiecie gnieźnieńskim. Wskutek odniesionych ran w czasie walk oraz zapalenia płuc, był zmuszony wycofać się z walk powstańczych w dniu 5 stycznia 1919 r.

Był członkiem Związku Powstańców Wlkp.

Podczas okupacji hitlerowskiej wysiedlony do Generalnej Guberni.

Był dwukrotnie żonaty. Z pierwszą żoną Stefanią z domu Woźniak (1892-1934) miał dzieci: Domicelę zamężną Budzyńską, Leonarda, który wyemigrował do Australii, Krystynę zamężną Nowaczyk zamieszkałą w Wałbrzychu i Halinę zamężną Woźniak a zamieszkałą w Legnicy. Z drugą żoną Anną Stefanią Wieczorkiewicz (1902-1987), secundo voto Andrzejak, nie miał dzieci. Ślub cywilny Anny ze Stefanem odbył się 2.09.1936 r. we Wrześni, a kościelny 2.08.1937 r. w Jarząbkowie.

Stefan Dzieciuchowicz - zdjęcie ze ślubu
(zdjęcie udostępnił Jędrzej Wieczorkiewicz)
Stefan Dzieciuchowicz – zdjęcie ze ślubu (zdjęcie udostępnił Jędrzej Wieczorkiewicz)
Stefan Dzieciuchowicz z żoną
(zdjęcie udostępnił Jędrzej Wieczorkiewicz)
Stefan Dzieciuchowicz z żoną (zdjęcie udostępnił Jędrzej Wieczorkiewicz)

Zmarł w dniu 3.05.1968 r. we Wrześni i został pochowany na cmentarzu parafialnym.

Stefan Dzieciuchowicz - cmentarz parafialny we Wrześni
(zdjęcie udostępnił Remigiusz Maćkowiak)
Stefan Dzieciuchowicz – cmentarz parafialny we Wrześni (zdjęcie udostępnił Remigiusz Maćkowiak)

Odznaczony:

  • Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski,
  • Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym, uchwała Rady Państwa nr 12.06-0.952 z dnia 6.12.1957 r.,
  • Srebrnym Krzyżem Zasługi,
  • Medalem Niepodległości.

Stefan Dzieciuchowicz – życiorys własny

Urodzony dnia 23 lipca 1892 r. we Wrześni syn Leona i Antoniny z domu Satory. Wykształcenie szkoła podstawowa i 4 klasy gimnazjum, 2 lata praktyki handlowej. W październiku 1912 r. zostałem wcielony do Armii Niemieckiej, do pułku kawalerii. Z chwilą wybuchu wojny w roku 1914 wyruszyłem na front w sierpniu, na skutek odniesionych ran, wróciłem do garnizonu w sierpniu 1918 r., gdzie przebywałem do wybuchu rewolucji niemieckiej, a w dniu 8 listopada zostałem wybrany w garnizonie do rady żołnierskiej, co ułatwiło mi już w dniu 10 listopada tegoż roku wrócić do rodzinnego miasta, W dniu 11 listopada zostałem wybrany do utworzonej Rady Robotniczo- Żołnierskiej we Wrześni.

W dniu 12 listopada rano została wysłana delegacja, do której i ja należałem, do koszar, gdzie garnizonował batalion zapasowy niemieckiego 46. Pułku Piechoty, [była to 3. Kompania 1. Ersatz-Bataillon Infanterie-Regiment nr 46, który miał siedzibę w Jarocinie], przy którym urzędowała niemiecka Rada Żołnierska, i po długich i mozolnych pertraktacjach udało nam się wspomnianą Radę Żołnierską rozwiązać i włączyć kilku niemieckich żołnierzy do wybranej poprzedniego dnia Rady Robotniczo-Żołnierskiej mieszanej, składającej się w większości z Polaków, Niemców i Żydów.

Wspomniana reorganizacja ułatwiła nam pracę w organizowaniu przyszłych kompanii polskich i z tą chwilą przystąpiliśmy na czele z dowódcą już nieżyjącym Władysławem Wiewiórowskim, ja jako adiutant, do tworzenia kompanii wartowniczo-porządkowych (późniejsza Straż Ludowa), i to w miejscowościach: Września, Strzałkowo, Borzykowo i Miłosław.

Wspomniane kompanie zostały tworzone po to, aby wracających żołnierzy niemieckich ze wschodu, z byłego Królestwa rozbroić i nie pozwolić się gromadzić na terenie naszego powiatu, a przede wszystkim odebrać broń, która nam była potrzebna do uzbrojenia tworzących się kompanii, bo napływ do formujących się kompanii był duży, a broni było brak. Wypada mi podkreślić, że kompania polska we Wrześni stacjonowała w koszarach po lewej stronie od wejścia zachodniego w barakach [dzisiaj teren boiska], a po prawej w blokach murowanych mieściła się kompania niemiecka.

Polską kompanią dowodził Jan Bartkowiak. Kompania była silna, liczyła circa 300 ludzi, a w baraku można było umieścić 140, tak że reszta przebywała w swoich mieszkaniach w stanie alarmowym, a na umówiony znak werbla stawiali się w przeciągu krótkiego czasu w swojej kompanii w koszarach. Kompania Wrzesińska wysyłała swoje patrole do miasta, ażeby utrzymać ład i bezpieczeństwo, a przede wszystkim miały za zadanie śledzenie Niemców, aby nie dopuścić do grupowego kontaktowania się, a przede wszystkim przestrzeganie godziny policyjnej, która wyznaczana wspólnie z Radą Ludową od godz. 6-tej do 21-szej. Ażeby mieć lepszą i ściślejszą kontrolę nad zachowaniem się Niemców, wciągnąłem do tej roboty tutejszą Drużynę Harcerską, która śledziła zachowanie się każdego Niemca z osobna i w ogólności, pamiętam jakże bardzo dzielnie i ofiarnie pracowali druhowie: Krall, Zakrzewski, Zamysłowski, Radziejewski, Puzdrakiewicz i inni.

Do specjalnych wyczynów powrócę jeszcze pokrótce. Ja osobiście otrzymałem od dowódcy specjalne zadanie zaopatrzenia kompanii naszych tak we Wrześni, jak i w Strzałkowie, Borzykowie, Miłosławiu w broń i amunicję. Wspomniane kompanie były silne, około 600 ludzi, a karabinów było mało, skorzystałem z okazji, że do Rady RobotniczoŻołnierskiej należał żołnierz niemiecki nazwiskiem Pütz – pochodził z Alzacji – ojciec jego był Niemcem a matka pochodzenia francuskiego. Człowiek ten był oddany naszej sprawie, którego to wciągnięto do tej roboty. Pütz nie tylko, że miał dostęp do każdej komórki niemieckiej załogi w koszarach, ale i do każdego Niemca z osobna. Zdołałem tego człowieka nakłonić do wykradania z koszar broni i amunicji, którą to ja wspólnie z nieżyjącym już Edmundem Trawińskim wywoziłem furmanką nocami do kompanii w Strzałkowie, a kompanie w Borzykowie i Miłosławiu odbierały na miejscu.

Około 20 grudnia 1918 r. mniej więcej o godz. 10-tej zajechał samochód wojskowy przed Ratusz, gdzie mieściły się biura Rady Robotniczo-Żołnierskiej zjawił się generał niemiecki nazwisko pamiętam Schimmelpfennig [Szef Zastępczego Sztabu przy Zastępczym Generalnym Dowództwie 1914-1918, generał major w służbie Friedrich Schimmelpfennig von der Oye. Na czas wojny powoływano dowództwo zastępcze w miejsce dowództwa, które udało się na front. Generał Schimmelpfening został aresztowany w Poznaniu przez powstańców dowodzonych przez Franciszka Budzyńskiego i Stanisława Nogaja 28 grudnia 1918 r.] wraz z adiutantem, z żądaniem zobaczenia się z komendantem Wiewiórowskim, a ponieważ oświadczyłem, że jest nieobecny, a ja jestem zastępcą, mogę z nim załatwić [sprawę].

Ów generał oświadczył, że zwrócono się do Poznania ze strony ludności niemieckiej, że tutaj we Wrześni [jest] wojsko polskie. Ja okazałem wielkie zdziwienie i zaprzeczyłem, że to nieprawda, bo jak może organizować się wojsko polskie, skoro w koszarach stacjonuje ich wojsko i że najlepiej będzie, żeby pojechał ze mną do koszar i przekonał się osobiście. Oświadczyłem jemu, że owszem, jest w koszarach kompania wartowniczo- porządkowa, która składa się z Polaków, Niemców i Żydów.

W międzyczasie podałem na kartce nieżyjącemu już Edmundowi Kozłowiczowi jako kierownikowi kancelarii, ażeby przetelefonował dowódcy kompanii Bartkowiakowi i przedstawił sprawę, która zaistniała i nadał swoim ludziom Polakom kilkadziesiąt nazwisk niemieckich, i to szybko, że ja przyjeżdżam z niemieckim generałem. Szczęście mi sprzyjało, bo samochód długo nie chciał zaskoczyć, ja w międzyczasie pobiegłem do Kozłowicza [z pytaniem], czy już rozmawiał. Kozłowicz odpowiedział, że tak i że sprawę się wykona. Upłynęło circa 20 minut, zanim samochód ruszył, a po przybyciu na miejsce do koszar Bartkowiak przedstawił kompanię. Generał stwierdził kilka nazwisk niemieckich, podziękował przeprosił, i oświadczył, że został w błąd wprowadzony. Żegnając się mówił, że wstępuje do Landrata. Ja nie chciałem Niemców samych puścić i oświadczyłem, że ja mam z Landratem do pomówienia, zabrałem się samochodem, i w trójkę do Landrata, a stamtąd pod pretekstem, że chcę się zabrać z nimi na dworzec do naszych wartowników, przy przejeździe kolejowym pożegnałem ich.

Dopiero gdy odjechali *…[drogą] do Poznania i straciłem samochód z widoczności, wróciłem do miasta, ażeby zakomunikować to dowódcy Wiewiórowskiemu. Byliśmy oboje z tego zadowoleni, a przede wszystkim, że udało mi się tak rzekomo sprytnych Niemców wywieźć w pole.

A teraz grubsza sprawa. Powiadomiono nas z Poznania przez kuzyna nieżyjącego już Czesława Ciesielskiego, że otrzymał telefoniczną wiadomość (kuzyn Ciesielskiego był kontrolerem na poczcie w Poznaniu jako Polak), że jutro rano, to znaczy 29 listopada 1918 r. o godz. 9-tej przyjeżdża transport marynarzy niemieckich kompletnie uzbrojonych w sile 140 ludzi i mają obsadzić koszary i tym samym wzmocnić tutejszy garnizon niemiecki. Zawiadomiłem o tym natychmiast przewodniczącego Rady Robotniczo-Żołnierskiej, nieżyjącego już Prądzyńskiego, który natychmiast zwołał całą Radę i Radę Ludową, żeby się naradzić i nie dopuścić marynarzy do koszar, mając na uwadze sytuację która by się wytworzyła przy późniejszym oswobodzeniu koszar i miasta, co musiało doprowadzić do rozlewu krwi. Na wspomnianym zebraniu zapadła decyzja, aby temu zapobiec, i oddano mi tę trudną i ryzykowną sprawę załatwić.

Prądzyński oświadczył, że Stefan najlepiej to załatwi, tak jak to zrobił z owym generałem. Ja tę misję przyjąłem i przybrałem sobie również członka Rady Rob.-Żołn. nieżyjącego już Juliana Nowackiego.

Rano około godz. 9-tej byliśmy oboje na dworcu, oczekując w napięciu przyjazdu nieproszonych gości, byłem osobiście przekonany, że uda mi się i tym razem Niemców wyprowadzić w pole tak, jak ich generała. Natenczas mój towarzysz Nowacki był niespokojny. Oczekujący pociąg był już widoczny od strony Podstolic, a gdy wjeżdżał na stację, zauważyliśmy, że okna wagonów się pootwierały, a cekaemy ustawiono do działania. Z chwilą gdy pociąg stanął, wyskoczył dowódca tegoż transportu z kilkoma ludźmi z bronią w ręku, zbliżył się do nas, a zauważywszy u nas opaski czerwone [znak Rady Robotniczo-Żołnierskiej] na rękawie przystanął i pyta się, co my tutaj szukamy. Ja pytam się, co oni tutaj szukają i po co przyjechali. Odpowiedział, że otrzymali telefoniczną wiadomość do Berlina z Wrześni, od dyrektora poczty Döringa, że Polacy mordują Niemców i palą mienie. Chciał koniecznie transport wyładować, do czego ja nie chciałem dopuścić i w końcu przekonałem dowódcę, że to jest kłamstwo. Zresztą sam widzi, że panuje spokój, ład i porządek. Zgodził się na moją propozycję, ażeby zabrać ze sobą osobistą ochronę i pomaszerował z nami do miasta i tu się przekonał, że został okłamany przez dyrektora Döringa. Prosił, żeby ludzi jego nakarmić choćby gdzieś w lokalu, bo są głodni, a jemu zaproponowałem, żeby poszedł z nami do ratusza, tam jest zebrana cała Rada Rob.-Żołn. i przyrzekłem dać im na drogę zabitą świnię. Niemiec się zgodził.

Przewodniczący Rady R.-Ż. Prądzyński sprawę wyświetlił, ja ze swej strony zaproponowałem, ażeby dowódca transportu wezwał dyrektora poczty do ratusza, tak się stało. Dyrektor musiał nas, jak i Berlin przeprosić. Został mocno obsztorcowany przez Dowódcę i musiał do jego rąk złożyć 500 MK kary ko…[nieodczytane].

Po zebraniu odprowadziłem przybyszów na stację, przyrzeczona świnia również się znalazła i odjechali z powrotem do Berlina.

Końcem listopada [data błędna – powrócił przed świętami grudniowymi] powrócił niemiecki 46. Pułk Piechoty z Zachodu [z frontu zachodniego, francuskiego] do koszar i znowu kłopot, bo uzbrojeni po zęby i tu moje pilne postanowienie osłabić [ich] z broni i amunicji. Tutaj przyszedł nam z pomocą wspomniany Pütz, ponieważ załoga (pułk) składa się częściowo z Górnoślązaków, sprawa przebiegała łatwo.

W nocy z dnia 7 na 8 grudnia [błąd daty, było to w nocy 24 grudnia 1918 r., źrodła niemieckie datują zdarzenie na 26 grudnia] postanowiliśmy obaj z dr. Rządkowskim przy pomocy dobranych sobie naszych ludzi wykraść cekaemy i erkaemy w liczbie 8 ckm i 6 lkm i to nam się udało [według źródeł niemieckich ukradziono pułkowi z murowanej hali ćwiczeń 10 cekaemów: 6 elkaemów i 4 cekaemy; Marcin Monarcha, biorący udział w transporcie do Miłosławia wspominał, że było to 7 cekaemów i 4 elkaemy].

O godz. 11-tej wieczór wpadliśmy z Rządkowskim na wartownię niemiecką. Rządkowski trzymał całą załogę w szachu, a wraz z moimi ludźmi załadowałem na ich wóz i zaprzęg sprzęt magazynowany i wywieźliśmy do Ratusza, do piwnicy. Następnego dnia trzeba było uciekać z tą cenną bronią, bo dowództwo niemieckie już jej poszukiwało. Wiewiórowski zorganizował w Miłosławiu odważnych ludzi, dając niemieckie nazwiska i wieczorem około godz. 20-tej zajechali pod Ratusz wozem drabiniastym.

Dowódcą odwachu był marynarz, nasz Polak, którego wtajemniczyłem, przyszło pomiędzy ludźmi z Miłosławia (rzekomo ludzi z pułku niemieckiego) do wymiany ostrych słów, nawet do strzelaniny, nawet na ulicach miasta. Sprzęt maszynowy załadowano na wóz. Marynarz Ostojski kazał sobie skwitować odbiór, rzekomo odebrał POW z granicy byłego Królestwa i wóz ruszył przez Opieszyn (ażeby zmylić trasę) do Miłosławia. Wiewiórowski w Nadleśnictwie schował ją do stodoły i tam przeleżała do wybuchu powstania 28 grudnia 1918 r.

W związku z przybyciem naszego rodaka Ignacego Paderewskiego wraz z misją aliancką w dniu 27 grudnia 1918 roku do Poznania, miasto zostało oflagowane sztandarami polskimi i alianckimi. Prusacy zaczęli zrywać wywieszone chorągwie, na co Polacy odpowiedzieli bronią, doszło do strzelaniny i tym samym wybuchło od dawna oczekiwane powstanie.

Celem zorientowania się w sytuacji, dowództwo wysłało jako obserwatora Stanisława Chełmikowskiego. Tegoż dnia, to znaczy 27 grudnia wieczorem otrzymaliśmy od wspomnianego obserwatora wiadomość telefoniczną, że walki powstańcze rozgorzały na dobre i że Poznań został prawie w całości opanowany przez powstańców. Po przeprowadzonej naradzie w dowództwie naszym postanowiono działać na terenie Wrześni. W dniu 28 grudnia rano o godz. 9 tej udałem się z Wiewiórowskim do koszar. Dowódca Kompanii Wrzesińskiej Jan Bartkowiak otrzymał rozkaz, aby postawić swą kompanię w stan alarmowy i czekać na dalsze rozkazy celem opanowania koszar. Wiewiórowski i ja udaliśmy się do dowódcy niemieckiego w budynku sztabu z żądaniem bezwzględnej kapitulacji. Zastaliśmy tam cały korpus oficerski i częściowo podoficerski przy odprawie.

W pierwszej chwili dowódca major Anschütz [był w stopniu kapitana, dowódcą był wówczas major Oskar Hartung de Groote] oburzył się, komendant Wiewiórowski powtórzył żądanie i dał czas 5 minut do namysłu. Po upływie czasu użyjemy siły. W końcu Anschütz oświadczył, że choć mógł się przeciwstawić, ale nie chce dopuścić do rozlewu krwi i akt kapitulacji podpisał. Akt ten mówił, że załoga musi złożyć broń i opuścić Wrześnię w przeciągu 6 godzin. Na umówiony znak ruszył Bartkowiak ze swoimi ludźmi z bronią w ręku i rozbroił całą załogę niemiecką. Opanowanie koszar odbyło się sprawnie i bez żadnego strzału w przeciągu pół godziny, dzięki naszemu umiejętnemu przygotowaniu. Ja osobiście, na oczach dowództwa niemieckiego w pokoju konferencyjnym wziąłem chorągiew niemiecką, oddarłem czarną część i jako już polską wciągnąłem na maszt, jako znak oswobodzenia koszar.

Z rozkazu Wiewiórowskiego sformowałem kompanię w sile 120 ludzi i z pieśnią polską wyruszyliśmy do miasta, aby obsadzić wszystkie urzędy posterunkami i dworzec kolejowy. Tam zastałem stojący pociąg pod parą, składający się z 36 wagonów węgli, który zarekwirowałem dla potrzeb ludności miasta i elektrowni. Pociąg ten miał za chwilę wyruszyć do Gdańska. Po powrocie z dworca zastałem miasto rzęsiście udekorowane flagami polskimi.

Tego samego dnia pojechałem konno do Miłosławia po przechowane tam karabiny maszynowe, na które czekał już Józef Trawiński, celem sformowania kompanii karabinów maszynowych. Kapitan Johannes Anschütz

W ten wieczór przyszła telefonicznie wiadomość z Witkowa. Tam zakwaterowała się kompania Grenzschutz’u i proszą o pomoc. Rano 29 grudnia godz. 9-ta ruszyła kolejką wyprawa na Witkowo z Wrześni, a wozami kompania strzałkowska [wyruszyła ze Strzałkowa]. Po przybyciu na miejsce zażądano i z naszej strony poddania się Niemców. Początkowo się upierali, ale w końcu po ostrych słowach kpt. Nowaka Niemcy się poddali, broń złożyli, a jeńców w sile 140 ludzi przywieźliśmy w godzinach popołudniowych do Wrześni, gdzie witano nas owacyjnie.

Następnego dnia ruszyliśmy na pomoc do Gniezna. Rano 30 grudnia piechota została załadowana na pociąg, tabory i kompania ckm wraz z dowództwem *…, z rozkazu Wiewiórowskiego sformowałem jako kawalerzysta pluton konny-zwiadowczy, celem ubezpieczenia transportu.

Dowództwo zatrzymało się w Żydowie Wsi, transport kolejowy na stację Żydowo. Po zbadaniu terenu, okazało się, że stacja Gębarzewo jest wolna i droga do Gniezna. Dowódca dał rozkaz wyładowania się piechoty w Gębarzewie, a kolumna wozowa do *… do koszar piechoty. Po kilku godzinach zakomunikowano nam, że z wyprawy na Zdziechowę musimy zrezygnować, bo doszło do ugody pomiędzy Komendą Gniezna a Grenzschutzem. W Zdziechowie załadowaliśmy się na pociąg i w godzinach rannych wróciliśmy się do Wrześni. 30.12.1918 r. przybywa delegacja z Gniezna z prośbą o ponowną pomoc to znaczy *… względnie oswobodzić Zdziechowę, ponieważ Niemcy zagrażają Gnieznu i nie dotrzymują zawartego układu. Toteż tego samego dnia wieczorem wyruszamy ponownie do Gniezna transportem kolejowym.

Stamtąd po naradzie w Gnieźnie maszerujemy w dniu 31.12.1918 r. na Zdziechowę po rozbrojeniu Niemców w Zdziechowie w dniu 31.12. gdzie zostałem lekko ranny, wyruszył oddział wrzesiński w dniu 1.01.1919 r. na Żnin, gdzie znajdował się oddział Grenzschutz’u. Po spełnieniu tego zadania postanowiono oddziałowi wrzesińskiemu dać kilka dni wytchnienia. Powróciliśmy dnia 3.01.1919 r. w godzinach popołudniowych do Wrześni. Z powodu odniesionej rany i nabycia zapalenia płuc zmuszony byłem wycofać się z dniem 5.01.1919 r. i położyć się do łóżka.

Po wyzdrowieniu przeszedłem do Straży Ludowej i objąłem 5. Kompanię aż do rozwiązania Straży Ludowej.

Po wyleczeniu się z odniesionej rany przy zdobywaniu Zdziechowy i chorobie zapalenia płuc wstąpiłem w szeregi Straży Ludowej i objąłem dowództwo 5 Kompanii i pozostałem do rozwiązania jej do grudnia 1919 r. W styczniu 1920 r. rozpocząłem organizowanie skromnego przedsiębiorstwa przewozowego. Prowadziłem je do wybuchu drugiej wojny światowej, do chwili wkroczenia wojsk hitlerowskich.

9.12.1939 r. zostałem wysiedlony wraz z rodziną do Generalnej Guberni. W czasie międzywojennym udzielałem się społecznie. W roku 1921 wstąpiłem do tutejszej Ochotniczej Straży Pożarnej jako członek wspierający, w styczniu 1924 r. zostałem wybrany prezesem tejże organizacji, a w roku 1932 po zorganizowaniu się Związku Ochotniczych Straży Pożarnych zostałem wybrany prezesem Zarządu Oddziału Powiatowego Związku Straży Pożarnych we Wrześni z przerwą od września 1939 r. do kwietnia 1945 r. W dniu 4 kwietnia 1945 wróciłem z wysiedlenia z Krakowa, a z dniem 15 kwietnia rozpocząłem pracę jako pracownik umysłowy w Spółdzielni Rolniczo-Handlowej Rolnik, późniejszego Powiatowego Związku Gminnych Spółdzielni, bez przerwy do 31 stycznia 1951 r. Z dniem 1 marca 1951 r. zacząłem pracować w Powiatowym Związku Mleczarskim we Wrześni jako kierownik Działu Administracyjno-Gospodarczego, a z dniem 1 lutego 1955 byłem zmuszony na skutek poważnej choroby sercowej przestać pracować i przejść w stan spoczynku (renta inwalidzka). Po powrocie z wysiedlenia wstąpiłem niezwłocznie do organizowania na nowo Ochotniczych Straży Pożarnej w *…, które zostały kompletnie zdezorganizowane, tak że do końca 1945 r. istniało już 42 jednostek.

W styczniu 1958 r. byłem zmuszony z powodu pogorszenia się zdrowia i wieku złożyć te tak zaszczytne dla mnie stanowisko. W październiku 1945 został zorganizowany Związek Pracowników Spółdzielczych. Zostałem wybrany Prezesem Powiatowym, którą to funkcję spełniałem do października 1950 r.

Nadmienić mi wypada, że w okresie międzywojennym, to znaczy w czasie od października 1928 r. do października 1933 byłem członkiem magistratu we Wrześni, gdzie w tym czasie piastowałem stanowisko decernenta zakładów miejskich takich jak Elektrowni, Wodociągu i Kanalizacji.

Stefan Dzieciuchowicz

*… tekst nie odczytany

Orędownik Wrzesiński nr 98 z 21.08.1924 r. - Towarzystwo Powstańców i Wojaków we Wrześni
Orędownik Wrzesiński nr 98 z 21.08.1924 r. – Towarzystwo Powstańców i Wojaków we Wrześni