Wspomnienia Nikodema Bindulskiego, syna Marcina, ur. 8.09.1900 w Sołecznie, zamieszkałego w Kaczanowie 32 (ze zbiorów Muzeum Regionalnego im. Dzieci Wrzesińskich we Wrześni) – Mój udział w Powstaniu Wielkopolskim 1918-19
Pod koniec I wojny światowej przebywałem w szeregach niemieckiego wojska, zaciągnięty do 19. Pułku Piechoty w Görlitz [Infanterie-Regiment von Courbière (2. Posensches) nr 19] 17 października 1918 r. kupiwszy uprzednio cywilne ubranie, zdezerterowałem z szeregów pułku i dojechałem do Poznania, gdzie miałem rodzinę. Już następnego dnia po przybyciu do Poznania dowiedziałem się, że jestem poszukiwany w Sołecznie, w rodzinnej wiosce, jako dezerter z niemieckiego wojska.
Przychodziły tam również telegramy, że mam niezwłocznie wrócić do jednostki (sofort zu Formation zurück). Wszystko to jednak zignorowałem, gdyż żywiłem wielką nienawiść do wszystkiego, co niemieckie. Przecież między innymi doskonale pamiętałem, jak niemieccy nauczyciele Ziechelmit i Hauske wielokrotnie mnie katowali za rozmawianie podczas przerw po polsku. Nawet raz, po wyjątkowym silnym pobiciu mnie przez niemieckich nauczycieli, polski lekarz Krzyżagórski wystawił mi odpowiednie świadectwo, traktujące o fakcie i skutkach pobicia. Lekarz ten za tego rodzaju świadectwa, a między innymi za wystawienie świadectwa zgonu, został skazany przez pruski sąd na 3 lata więzienia.
Mój dziadek Mikołaj Bindulski, urodzony w 1815 roku, był uczestnikiem Powstania Wiosny Ludów w 1848 r. i dlatego musiał przez kilka lat się z tego powodu ukrywać.
Poznań
Ja sam, ukrywając się w Poznaniu, byłem świadkiem przyjazdu Ignacego Paderewskiego i osobiście brałem udział w manifestacji. Widziałem również, jak rozwścieczeni Niemcy zaczęli zrywać polskie chorągwie, jakich pełno było w mieście, oraz demolować polskie lokale. To było powodem wybuchu powstania. Wszędzie rozlegały się okrzyki, że trzeba bić Niemców, i każdy chwytał za co mógł i leciał rozbrajać Niemców. Uważałem, że teraz już mogę spokojnie pojechać do rodzinnej wsi Sołeczno.
Września
Przybywszy na dworzec we Wrześni, spotkałem tam Stefana Dzieciuchowicza i poinformowałem go o wydarzeniach, jakich byłem świadkiem w Poznaniu. Zostałem też zaraz wciągnięty do organizacji. Następnego dnia, to znaczy 28 grudnia 1918 roku, na godz.11 przed południem wyznaczono zbiórkę w lasku zwanym Dębina.
Prawie wszyscy byli w niemieckich mundurach, razem około 200 osób, ale zdecydowana większość bez broni. Przeprowadziliśmy naradę jak bez strzałów i ofiar zdobyć koszary, w których mogło przebywać również ca 200 żołnierzy. Zgłosiło się nas kilkunastu na ochotnika do opanowania posterunków i wartowni w koszarach.
Pamiętam, że grupie tej przewodzili byli podoficerowie niemieckiego wojska: Adam Marciniak, Józef Menes, oraz Marcin Mrowiński. Wszyscy byliśmy uzbrojeni w krótką broń.
Korzystaliśmy z wyjątkowo silnej mgły, która ograniczała widoczność do kilku metrów. Przeszliśmy przez koszarowy parkan od strony lasku Dębina. Widzieliśmy już, jak przy koszarowych zabudowaniach chodził regularnie wartownik niemiecki, co chwilę spoglądając na zegarek. W pewnym momencie z zaskoczenia obezwładniliśmy wartownika i wpadliśmy na odwach. Ponieważ znajdujący się tam żołnierze spali, bez większych trudności ich obezwładniliśmy, odbierając jednocześnie broń. Adam Marciniak następnie wyprowadził komendanta odwachu i zażądał od niego wydania hasła, pod groźbą zastrzelenia. Komendant nie dał się długo prosić i podał, że hasło brzmi „Hamburg”. Wtedy to Józef Menes przy pomocy uzyskanego hasła rozbroił jeszcze jednego wartownika.
Komendanta i żołnierzy odwachu zamknięto pod strażą, a reszta naszych podeszła pod magazyn broni i amunicji, którego położenie już wcześniej znaliśmy. Wyłamaliśmy zamki i dalsi nasi żołnierze, którzy wyczekiwali pod parkanem, przeszli przez niego i zaczęli wynosić z magazynu broń i amunicję. Zorganizowano już uprzednio wozy konne szybko były załadowane i szybko odjeżdżały na miejsce przeznaczenia [akcja kradzieży broni miała miejsce w nocy 24.12.1918 r.].
W międzyczasie Władysław Wiewiórowski, Stefan Dzieciuchowicz oraz Stanisław Robakowski udali się do komendanta niemieckich wojsk majora Anschütza [Johannes Anschütz był kapitanem], zabierając ze sobą komendanta odwachu.
Wiewiórowski przedstawił się jako dowódca powstańczych oddziałów i oznajmił, że wszystkie posterunki są już rozbrojone, magazyn broni pusty, a dookoła koszar 1200 powstańców oczekuje hasła do natarcia. Zażądano wyjścia w ciągu 4 godzin i to bez broni, jedynie z osobistym wyposażeniem. Major Anschütz podpisując akt kapitulacji popłakał się [według strony niemieckiej dowódcą był major Oskar Hartung de Groote].
Powstańcy zagwarantowali Niemcom swobodny i bezpieczny wyjazd do Niemiec. Tak też po kilku godzinach wszyscy Niemcy zostali odtransportowani na dworzec i dalej już koleją skierowani do rodzinnych stron (do Heimatu). Tymczasem część powstańców po zajęciu koszar skierowała się już z bronią do miasta, gdzie opanowali niemieckie instytucje i urzędy. Wszędzie wywieszano polskie flagi i pamiętam, że jedną z pierwszych wywiesił w koszarach Stefan Dzieciuchowicz.
Organizacja wojska
Rozpoczęto organizację powstańczych oddziałów na wzór wojskowy, między innymi utworzono kompanię cekaemów pod dowództwem Józefa Trawińskiego, dla której, jak pamiętam, broń ściągnięto z Miłosławia. Do Wrześni przybyła kompania powstańcza z Borzykowa pod dowództwem Ignacego Wietrzyńskiego. Przybyła kolejką wąskotorową i już pieszo przechodząc przez miasto śpiewała, co wszystkich podnosiło na duchu.
Błyskawicznie rozeszły się wiadomości o wydarzeniach we Wrześni, budząc wszędzie entuzjazm i zrozumiałą radość. Zrazu była mowa, że pójdziemy na pomoc Poznaniowi. Jednak gdzieś wieczorem 28 grudnia nadeszła telefoniczna wiadomość, że do Witkowa przybyło 200 landszturmistów z Bydgoszczy. Zaalarmowano również Gniezno, ale było ono również wtedy zagrożone.
W tej sytuacji postanowiono wrzesińskimi oddziałami wyzwolić Witkowo. W godzinach rannych wyjechało głównie furmankami ok. 60 powstańców z kompanii borzykowskiej i około 80 powstańców wrzesińskich do Witkowa. Brałem w tym działaniu udział. Do naszych sil dołączyła kompania strzałkowska dowodzona przez Alojzego Nowaka. Po przybyciu w rannych godzinach Alojzy Nowak, dowodzący już wtedy całością naszych ekspedycyjnych sił, w towarzystwie Stanisława Kubiaka i Jana Skrzypczaka udał się do niemieckich kwater i pod groźbą natarcia wymusił na Niemcach znajdujących się w Witkowie pełną kapitulację. Poddało się blisko 200 niemieckich żołnierzy, zdając jednocześnie broń. Pamiętam, że przejęto wtedy między innymi 3 cekaemy, 12 elkaemów, kuchnie polowe oraz inny sprzęt wojskowy.
Niemieccy jeńcy, konwojowani przez powstańców, zostali odprowadzeni do Wrześni i dalej już koleją do Poznania. Rankiem 31 grudnia razem z moją kompanią ruszyłem do Gniezna. Przeszliśmy Gniezno i skierowaliśmy się w stronę Zdziechowy. Tam po wymianie ognia Niemcy również złożyli broń i wyposażenie.
Szubin
Dnia 4 stycznia znalazłem się pod Szubinem [data błędna, to było 8 stycznia]. Jednocześnie z nami były dwie inne wrzesińskie kompanie. Razem mieliśmy zaatakować Szubin z trzech stron. Około godz. 22 zaczął się atak naszej kompanii. Spotkaliśmy się z niezwykle silnym niemieckim ogniem karabinów maszynowych. Straciliśmy wtedy 7 kolegów, a kilkunastu zostało rannych. Zmuszeni byliśmy się wycofać. Przypuszczam, że jednym z powodów niepowodzenia był fakt, że kompanie Trawińskiego i Wiewiórowskiego wyruszyły do natarcia na Szubin z opóźnieniem. Kompania Wiewiórowskiego została zupełnie rozbita. Dowódca został, jak i wielu innych żołnierzy, ciężko ranny. Niemcy zawładnąwszy polem bitwy, rzekomo humanitarnie skierowali naszych rannych do szpitala w Bydgoszczy, ale wszyscy tam zakończyli życie, łącznie z Wiewiórowskim. Powodem porażki był również fakt, że w Szubinie znajdowała się duża ilość niemieckiego wojska, uprzednio zupełnie nierozpoznana.
Tymczasem dowódcą całego północnego odcinka frontu został znany mi dobrze pułkownik Grudzielski, pochodzący również z Sołeczna. W roku 1917 został zwolniony z niemieckiego wojska za odmowę poślubienia Niemki. Zaczęto na nowo organizować zdekompletowane oddziały wrzesińskie. Znalazłem się teraz w kompanii Beutlera. Przygotowywano się do ponownego natarcia na Szubin.
Między innymi wysłano do miasta w cywilnym ubraniu Adama Marciniaka, rzekomo do znajdującej się tam rodziny. Miał za zadanie rozpoznać siłę wojsk niemieckich oraz ich pozycje. Ustalił Marciniak to wszystko przy pomocy swojej rodziny i doniósł, że w Szubinie znajduje się niemiecki oddział w sile pułku. Dnia 11 stycznia ponownie uderzyliśmy na Szubin.
Nie mogę dzisiaj ustalić, gdzie i jak nacierały na Szubin inne powstańcze oddziały, ale wiem, że moja kompania dowodzona przez Beutlera, po zajęciu miasta znalazła się w rejonie szubińskiego dworca, gdzie Niemcy twardo się bronili. Natomiast inne kompanie poszły w pościg za uciekającymi Niemcami. Należało za wszelką cenę Niemców broniących się w zabudowaniach dworcowych wykurzyć. Współdziałała wtedy z nami kompania Józefa Trawińskiego.
Wtedy Adam Marciniak wraz z kilkoma innymi powstańcami wciągnęli cekaem na kolejową wieżę wodną i stamtąd zaczęli prażyć Niemców broniących się uparcie w dworcowym budynku. Zostali oni zmuszeni do zejścia do pomieszczeń piwnicznych, ale i stamtąd nadal twardo się bronili. Nasza kompania tymczasem podciągnęła się już w najbliższe sąsiedztwo dworca, tak że mogliśmy skutecznie obrzucać Niemców granatami. Po 60 latach, odwiedzając Szubin z kombatancką wycieczką, bez większych trudności ustaliłem miejsce, skąd rzucałem granatami w stronę piwnicznych okien dworca rozbłyskających ognikami wystrzałów.
Leżałem wtedy w rowie, którego zarysy do dzisiaj są widoczne, tuż przy plocie odgraniczającym przeddworcowy placyk od poletek i ogródków. Jedynie piwniczne okienka na dworcu po 60 latach były już niewidoczne, bo w międzyczasie teren placyku podniósł się na tyle, że zupełnie je zasłonił. Rzucane przez nas granaty wywarły na Niemcach odpowiednie wrażenie, bo wysunęli na kiju białą szmatę i zaczęli bez broni wychodzić z piwnic. W tym momencie od strony Bydgoszczy nadjechał niemiecki pociąg pancerny, oświetlił cały teren i rozpoczął niezwykle silną strzelaninę z broni maszynowej. Zostaliśmy zmuszeni do krycia się, każdy gdzie tylko mógł. Ja sam znowu znalazłem się w rowie biegnącym obok dworcowego placyku, od strony miasta. Adam Marciniak jednak nadal prowadził z wieży ogień cekaemu i wiele Niemców uciekających w stronę pancernego pociągu zostało zabitych lub rannych. Nieznany mi z nazwiska kolejarz z Szubina wraz z kilkoma innymi powstańcami pobiegł wzdłuż torów w stronę Rynarzewa, aby przerwać tory kolejowe i tym samym unieruchomić niemiecki pociąg.
Niestety nie zdążyli, a nawet dwóch z nich zostało rannych. Jednak do naszej niewoli wpadło około 75 Niemców, a niemiecki pociąg pancerny się wycofał. Po zdobyciu Szubina trwał pościg za Niemcami do Rynarzewa. Przygotowywano się również do natarcia na Bydgoszcz, ale 18 lutego zawarto z Niemcami rozejm i walki ucichły.
Kępno
W międzyczasie naszą kompanię przeniesiono na południe Wielkopolski do rejonu Kępna. Tam też dnia 18 listopada 1919 r. Niemcy zgodnie z traktatowymi postanowieniami mieli Kępno puścić. Miało to nastąpić właśnie 18 listopada o godz. 12.
Niemców w Kępnie było około 180-ciu. Wyszli z Kępna zgodnie z ustaleniami, a my czujni i z bronią gotową do strzału, posuwaliśmy się kilkadziesiąt metrów za nimi. Niemcy jeszcze butnie śpiewali „Deutschland, Deutschland über alles”, a my na to głośno śpiewaliśmy „Jeszcze Polska nie zginęła”.
Padały ponadto z naszej strony różnego rodzaju przycinki i okrzyki, na przykład w stylu: „Kaiser der Zweite, do Holandii jedzie, kijem się podpiera i łzami zalewa”.
Kępno było wspaniale udekorowane polskimi barwami, a dzieci witały nas kwiatami. Entuzjazm ludności był bez granic. Niemcy znaleźli się kilka kilometrów za miastem, tam gdzie została wyznaczona granica.
Wojna bolszewicka
10 stycznia 1920 roku oddział nasz został wcielony w szeregi 48. Pułku Piechoty, który dostał rozkaz wyjazdu koleją do Mińska, a później już pieszo na wschodni front. Tam też po wielu marszach i kontrmarszach 28 maja pułk nasz został zaatakowany przez przeważające siły nieprzyjaciela wsparte artylerią. Nieprzyjacielskie działo z bezpośredniej odległości trafiło w mój ckm, rozbiło go, a z obsługi 2 żołnierzy zostało zabitych, a 3 innych, między innymi i ja, rannych. Było to pod Parafianowem koło Wilna. Przetransportowano nas rannych do Wilna, a później, gdy i to miasto było zagrożone, ewakuowano nas pociągiem do Wielkopolski. W Poznaniu wyładowano ciężej rannych, a reszta rannych została odtransportowana do Bydgoszczy.
Tam też zakończyła się moja żołnierska epopeja w latach 1918-1920.
Września, dnia 30 stycznia 1983 r. Nikodem Bindulski
Spisał Alojzy Dębina-Pluciński.
u003cstrongu003eWspomnienia Nikodema Bindulskiego, syna Marcina, ur. 8.09.1900 w Sołecznie, zamieszkałego w Kaczanowie 32 (ze zbiorów Muzeum Regionalnego im. Dzieci Wrzesińskich we Wrześni) – Mój udział w Powstaniu Wielkopolskim 1918-19u003c/strongu003e